wtorek, 29 kwietnia 2014

Powtórka z króla Leara cz.1

Poniedziałek. Około 10.
Kanciapa.

Promienie słońca wpadały przez okno do środka. Oświetlały twarz Sucheckiego, który właśnie wypełniał zaległe raporty. To samo wykonywał jego partner czyli Radek. Trzeci obecny tego dnia w pracy, czyli Kuba nie był w pomieszczeniu, gdyż właśnie robił kawę, jednocześnie zagadując się z jednym z mundurowych. Mógł sobie na to pozwolić gdyż początek tygodnia, był tym razem na wydziale zaskakująco nudny. Korzystali z tego także Maciek i Radek, prowadząc dosyć swobodne konwersacje.
- Prokurator przesłuchiwał już tego całego Niziewicza?? - spytał Wnuk Maćka, gdyż akurat w niedzielę nie był na komendzie.
Suchy westchnął.
- Do niczego się nie przyznaje. Na szczęście są mocne dowody. Dożywocie ma jak w banku.
Radek skwitował odpowiedź szefa ciszą. Komisarz zerknął na niego.
- A ty co robiłeś wczoraj??
- Byłem z dziewczynkami w zoo.
- To pewnie Arleta też była w lepszym nastroju.
- Zaczęła mi napomykać o urlopie.
Suchy nie za bardzo ucieszył się z tej informacji. Bardzo odpowiadało mu towarzystwo Wnuka. Lubił z nim pracować. Zresztą Radzio czuł to samo.
- A ty co na to??
- Powiedziałem, że na razie to niezbyt możliwe. Obraziła się na mnie.
Rozmowę komisarzom przerwał telefon. Z racji, że Kuba cały czas się nie pojawił, odebrał go Maciek. Chwilę przysłuchiwał się temu, co do powiedzenia ma dzwoniący po czym rozłączył się. Wnuk popatrzał na niego pytającym spojrzeniem.
- Dzwonił profesor. Mamy do niego przyjść.
- Po co?? - spytał zdziwiony Wnuk.
W odpowiedzi Maciek wzruszył ramionami i wyminął wchodzącego właśnie do kanciapy Jasionkę, który niósł dwa kubki kawy. Po chwili minął też go Radek. Kuba chciał mu już przypomnieć o kawie, ale ostatecznie się jednak powstrzymał.
- Taka dobra arabika - rzekł do siebie, pociągając duży łyk z naczynia.

Chwilę potem na dole.
Profesor Czechliński w oczekiwaniu na komisarzy, zrobił sobie przerwę od pracy. Pałaszował właśnie swoje drugie śniadanie, czyli bułkę i puszkę sardynek w pomidorach. W takiej pozycji zastali go Maciek i Radek.
- Zawsze się zastanawiałem jak ty możesz tutaj jeść. Przecież ten zapach odstrasza od jedzenia - stwierdził Suchy, który miał na myśli lizol.
- Siła spokoju i doświadczenia. Poza tym da się wytrzymać, nie jest aż tak źle.
Profesor zerknął na komisarza, potem na Radka tak jakby czegoś szukał.
- Gdzie zgubiliście koleżankę?? - spytał.
- Ma wolne - odparł Wnuk.
- Szkoda, bo mam bardzo fajny przypadek. Specjalnie dla was.
Suchecki i Radek spojrzeli na siebie. Nareszcie profesor przechodził do sedna. Wstał i spokojnie udał się za parawan, gdzie stanął nad stołem. Policjanci grzecznie podreptali za nim. Na stole leżał już starszy pomarszczony facet. Do pasa był przykryty pledem.
- Kto to jest??
- Facet nazywa się, a właściwie nazywał się Juliusz Rolewicz. Miał 68 lat. Był aktorem w Teatrze Nowym. Chodziłem czasem, to go kojarzę.
- Chodzisz do teatru?? - zdziwił się Wnuk.
Profesor spojrzał na niego i pokręcił przecząco głową, jakby nie wierząc, że Radek może wykazywać indolencję kulturalną. Wrócił do gadki.
- Aktor z niego dobry, ale za długo by nie pożył. Płuca ma całe czarne.
- Rzeczywiście, musiał kopcić jak smok - odpowiedział Suchecki, jednocześnie zwracając uwagę na leżące na pledzie ręce aktora, które miały bardziej żółtawy odcień od rąk zwykłego człowieka - ale chyba nie palenie jest powodem tego, że zmarł.
- Nie. Udusił się.
Suchecki zdziwił się słowami profesora. Podobnie w duchu zachował się Wnuk.
- Ale nie ma żadnych śladów na klatce piersiowej, ani pręgi na szyi. Trucizna??
Profesor pokiwał z uznaniem głową.
- Tetrodotoksyna. Znajduje się głównie w rybach, stosowanych w japońskiej kuchni. Oczywiście tam to są niewielkie ilości.
- Skąd to wiesz?? - spytał Radek.
- Wikipedia. Poczytałem sobie trochę o tym związku. Ktoś kto mu to podał, zadał mu straszną śmierć. Ta substancja powoduje paraliż mięśni, zawroty głowy i problemy z oddychaniem. Większość ofiar umiera w ciągu kilku, klikunastu godzin. Zatruty jest przez większość czasu przytomny, ale nie może się ruszać ani mówić, wkrótce zaś także oddychać. Umiera uduszony. Zdarza się czasem że ofiara może przetrwać 24 godziny, wtedy zwykle całkowicie odzyskuje zdrowie.
Suchecki i Wnuk całkowicie zamilkli, jakoby zszokowani słowami profesora. Rzeczywiście Rolewicz musiał strasznie cierpieć przed skonaniem.
- Tutaj nie było na to szans, ze względu na płuca. Lekarz, który stwierdził zgon, nie potrafił określić przyczyny śmierci. Przywieziono więc go tutaj. Zająłem się nim dzisiaj rano i stwierdziłem to co wam mówię.
- Kiedy mógł umrzeć??
- Wczoraj około szesnastej. Wieczorem dostarczono go tutaj. Godzina zapisu przyjęcia zwłok to 20.30.
- No to ja pogadam z tym lekarzem, będzie na pewno coś wiedzieć. A ty pojedziesz do Rolewicza do domu - zarządził Suchecki i razem z Wnukiem opuścili prosektorium, żegnając się jednocześnie z profesorem, który teraz w spokoju mógł dokończyć swoje śniadanie.

10.30
Rejonowa Stacja Pogotowia Ratunkowego
ul. Rycerska.
Komisarz siedział spokojnie na krześle i oczekiwał, aż pojawi się doktor, który wczoraj miał wezwanie do Rolewicza. Tak sobie czekając, przeglądał akurat jeden z leżących obok dwutygodników dla pań, gdyż gazet dla panów brakowało. Minęło kilkanaście minut kiedy przed komisarzem stanął w końcu lekarz.
- Pan jest z Policji??
Suchy o dziwo tak się zaczytał, że nie zauważył osoby która stanęła przed nim. Jego słowa trochę go zaskoczyły. Dopiero po paru sekundach był w stanie odpowiedzieć.
- Tak, z Policji.
- To zapraszam do mnie. Lepiej nie rozmawiać na korytarzu. Tu może być harmider, a my potrzebujemy spokoju.
Suchecki chcąc nie chcąc grzecznie podreptał za doktorem. Po chwili siedział już na przeciwko jego. Lekarz był człowiekiem dosyć wysokim i miał okulary. Czekał aż komisarz coś powie, w związku z tym Maciek zaczął wytłuszczać swoją prośbę
- Chodzi mi o wczorajsze wezwanie, do Pana Juliusza Rolewicza.
- Jedno z moich najbardziej niecodziennych wezwań, jakie miałem w tej pracy - wyznał lekarz - wezwanie było z godziny 15.45 - medyk zajrzał do papierów - zgon o godzinie 16.37.
- Co Pan ma na myśli mówiąc niecodzienne??
- Pan Rolewicz zmarł na scenie teatralnej. Konkretnie w Teatrze Nowym, stamtąd dzwoniono i stamtąd nas wezwano. Także na tym polegała ta niecodzienność.
Suchecki zanotował sobie spostrzeżenia lekarza w niewielkim notesiku. Przymierzał się już do kluczowego pytania.
- Dlaczego stwierdził pan doktor że jest potrzebna sekcja zwłok??
- Dwie rzeczy mnie zastanowiły. Pierwsza rzecz to te okoliczności. Umrzeć na scenie jako aktor. Piękne ale i jednocześnie dziwne.
Suchy przyznał w duchu rację lekarzowi, który ciągnął swój monolog.
- Myślałem, że to zawał serca lub wątroba,bo widać było, że cera ziemista, żółte przeguby palców. Facet musiał dużo palić. Ale dotknąłem go...- w tym momencie lekarz przerwał.
- I co się stało?? - spytał komisarz.
To jest ta druga rzecz. Jego mięśnie. Były jakby sparaliżowane.To skłoniło mnie do sekcji. Reanimowaliśmy go z kolegą sanitariuszem przez dobre pół godziny. Zero reakcji. Musiałem stwierdzić zgon.
Suchecki przypomniał sobie wtedy o tetrodotoksynie. Jednym z objawów jej działania był postępujący paraliż mięśniowy.

W tym samym czasie.
ul. Grochowska.
Wnuk i dozorca bloku w którym mieszkał Rolewicz rozprawiali o ofierze. Radziu chciał zobaczyć mieszkanie denata, a że oczywiście kluczy przy sobie nie miał, musiał prosić o nie administrację. Dozorca był mniej więcej w wieku Rolewicza.
- Pan Rolewicz długo tu mieszkał??
- Odziedziczył to mieszkanie po świętej pamięci mamie. O ile ona to była naprawdę dobra kobieta, to mimo tego iż to był znany aktor teatralny nie było z nim najlepiej.
- To znaczy?? - Wnuk był ciekawy o co chodziło dozorcy.
- Może nie powinno się tak mówić o zmarłym, ale jak się z nim rozmawiało, to był gburowaty. Miałem wrażenie że ma kompleks wyższości, bo jest aktorem.
- Lubił go to ktoś w ogóle??
Dozorca pogładził się po brodzie.
- Raczej nie. Byli tacy co go nie lubili, i byli tacy co traktowali go jak powietrze. On chyba nawet chciał, żeby go tak traktowano.
- A wczoraj coś Pan zauważył, może kogoś podejrzanego, może ktoś Pana Juliusza odwiedzał?? - dopytywał Radek.
- Wie Pan co, jeśli chodzi o niego dwie rzeczy zauważyłem. Dziwne rzeczy. Wczoraj, około godziny piętnastej przyjechała taksówka po niego. On zawsze jeździł swoim samochodem, Oplem Vectrą, natomiast wczoraj pierwszy raz widziałem jak przyjechała taksa po niego.
Wnuk ucieszył w duchu, ponieważ wiedział że Kuba ma takie wtyki, że ustali co to za samochód nawet jeśli dozorca nie będzie wiedział, do jakiej korporacji należała taksówka. Mimo tego o ową korporację spytał, i tak jak się spodziewał, odpowiedź była odmowna. Dozorca wrócił do sedna wcześniejszej wypowiedzi. 
- Natomiast wczoraj widziałem go jeszcze w Kościele. Wszyscy myśleli, że on jest niewierzący. Nawet w święta nikt go nie widział, a wczoraj był. Bardzo mnie to zdziwiło.
W czasie tej ostatniej wypowiedzi Wnuk i dozorca stanęli przed drzwiami mieszkania ofiary. Wnuk poprosił swego towarzysza o klucze, po czym otworzył drzwi i wszedł do środka, jednocześnie każąc dozorcy pozostać na zewnątrz i na wszelki wypadek nikogo nie wpuszczać.

3 komentarze: